Czy leci z nami … poeta? – przypowieść o zespołach R&D

foto: Kaushik Narasimhan

foto: Kaushik Narasimhan

Opowieści, historie, metafory silnie przemawiają do wyobraźni. Sprawiają, że łatwiej zrozumieć pewne rzeczy, łatwiej je umiejscowić czy zapamiętać. Wracają do nas przy różnych okazjach by przypomnieć o swym przesłaniu i mądrości kryjącej się za na pozór banalną historyjką. Jedną z takich zasłyszanych niegdyś opowieści jest ta mówiąca o zaskakującej acz intrygująco skutecznej zasadzie budowy  zespołów R&D w przemyśle lotniczym.

Firma opisana w owej historii pozyskiwała do pracy w zespołach R&D osoby, których można by się w owych zespołach spodziewać a mianowicie bardzo zdolnych inżynierów, doświadczonych konstruktorów maszyn, znawców awionistyki, hydrauliki czy elektryki. Zdecydowanie mniej oczywiste było włączanie do tej grupy znamienitych techników osoby w postaci poety. Przy czym określenie poeta nie jest tu przenośnią a nazwą wprost oddającą charakter wykształcenie i doświadczenia owego pracownika, którym było ni mniej ni więcej a pisanie wierszy. Rola poety w zespole R&D była niezwykle kluczowa, unikalna i nieprzeceniona z perspektywy jakości produktu finalnego.

Największym atutem każdego nowo zatrudnionego poety była jego niekompetencja. Nie miał on najbledszego pojęcia o tym jak działają silniki odrzutowe oraz co się technicznie kryje za kilogramami bądź tonami metalu i kabli, którymi zespół miał się zajmować na co dzień. Ich humanistyczne umysły zapewniały im biegłości w operowaniu słowem. Byli wyczuleni na zawiłości ludzkiej emocjonalności, targani rozterkami egzystencjalnymi. Ale i, co kluczowe w tej opowieści, kompletnie nieświadomi jak się robi silniki i, co jeszcze bardziej istotne, absolutnie pozbawieni przekonania, że się czegoś „nie da zrobić”. Włączywszy poetów do grupy wystarczyło jedynie nadać im uprawnienia pełnoprawnego członka zespołu i poinstruować inżynierów, że słowa poety są równie ważne co słowa innych pracowników. Tak przygotowany zespół mógł przystąpić, do jak się z czasem okazywało, niezwykle owocnych prac.

Siła poety tkwiła w jego niewiedzy, ale i szerokim doświadczeniu zebranym w zupełnie innej branży. Poeci specjalizowali się w niuansach, rozważaniach, gdybaniach. W praktyce zadawali pytania, których żaden inny członek zespołu by nie zadał, bo nie wpadł by na pomysł, by zastanawiać się akurat nad tak oczywistym dla wszystkich aspektem. Poeci generowali również abstrakcyjne dla technicznych umysłów pomysły rozwiązań, zgłaszali sugestie zgoła dziwne i zaskakujące, ale też stanowiące punkt wyjścia dla głębszych analiz. Sprowadzali tym samym prace nad projektem na zupełnie inne tory co owocowało nierzadko czymś nowym, atrakcyjnym, innowacyjnym. Bo faktem przecież jest, że niezwykle trudno jest zrobić coś nowego, gdy zaczyna się od tych samych materiałów i pracuje ciągle tymi samymi metodami. Z takiego podejścia nie powstanie innowacja. Chyba, że dojdzie do zakłóceń. A rolą zespołowych poetów z zasady było generowanie turbulencji.

Po kilku miesiącach, czasami latach, użyteczność wkładu wnoszonego przez konkretnego poetę spadała. Działo się to w wyniku zupełnie naturalnego procesu uczenia się, dzięki któremu poeta już wiedział „jak się robi” technologie i czego się „nie da” zrobić. Prace się przedłużały, jakość produktów nie zadowalała. Poeta wpadał w sidła zespołowych wewnętrznych przekonań i samoograniczeń. Nadchodził czas, by poszukać nowego poety, który ponownie wniesie do zespołu ducha niewiedzy i naiwnej ciekawości, sprawi, że ponownie będą powstawać rzeczy nadzwyczajne.

Morał z tej opowieści, dla nas HR-owców, ale i dla wielu menedżerów, jest taki, że budując zespoły mające opracowywać nowe produkty, usługi, rozwiązania technologiczne nie możemy ograniczać się do osób, które zjadły zęby na danym temacie. Bez przysłowiowego poety, który wniesie do prac zespołu ducha interdyscyplinarności, odmiennego spojrzenia i nieprzecenionej niewiedzy w zakresie tego, czego się „nie da zrobić”, z kreatywnością może być kiepsko. Produkt będzie dopracowany, poprawny, zapewne drogi i … właściwie tyle. Nie będzie to z pewnością produkt najlepszy z możliwych a taki być powinien, jeśli mowa o budowie przewag konkurencyjnych i aspirowaniu do atrakcyjnego kawałka rynkowego tortu. Zatrudniajmy więc „poetów” w zespołach, bo zwyczajnie szkoda zmarnowanych szans i niezarobionych pieniędzy.